Nie będę używać nazwisk lekarzy i personelu, ale napiszę Wam w tajemnicy, że opisane sytuacje miały miejsce w Poznaniu 21 lipca 2020 roku w godzinach nocnych i porannych.
Wszystkie godziny podane orientacyjnie.
Przed 1:00 - pobudka z bólem brzucha na wysokości żeber rzekomych, żołądku, ok. 10 cm nad pępkiem. Szukanie pozycji, w której by nie bolało. Brak. Ból jakby ktoś zacisnął szeroki pas wokół żołądka i nie puszczał. Pyralgina nieskuteczna.
Ok. 2:00 - Jazda na SOR na Lutycką (ups, wydało się!). Na początek podstawowe, covidowe procedury. OK. Dalej, do lekarza, na pomoc doraźną, podstawowy wywiad. Dwa zastrzyki - OK, fachowo. Nie liczyłam ile to trwało, ale ból ustąpił szybko. Podejrzenie zapalenia wyrostka robaczkowego. Dalej: skierowanie na konsultację chirurgiczną. "Proszę czekać na chirurga.".
Między 3:00 a 8:00 (około) - No to czekam na tego chirurga, cholera jasna. Gdzieś słyszałam komentarz: "ona nie jest umierająca.". No nie jestem, ale też na ból nie zasługuję, a po kilku godzinach przeciwbólowe przestają działać.
Siedzę na krześle, czekam. Chodzę, rozmawiam z Panem Frankiem. Ten to dopiero kwiatek, całą noc na receptę czekał. NA KRZEŚLE. I na karetkę też czekał, żeby go to domu odwiozła. Na szczęście po niego przyszli trochę wcześniej niż po mnie, to się Pan męczyć nie musiał. Z nogą po zabiegu czy tam operacji, starszy Pan. Aż mi było przykro, a przykro jest mi niezwykle rzadko.
No czekaliśmy dalej, rozmawiamy. Pan Franek mówił, że mam usiąść koło niego. A ja na to: "2 metry!".
Spytałam (pana Franka), czy mogę wózkiem pojeździć. On do mnie: "a jedź". Za chwilę wychodzi Pani, bardzo służbowym tonem: "to nie jest ZABAWKA". No dobrze, zmroziłam wzrokiem, odjechałam w miejsce gdzie wózki, wstałam i dalej czekałam.
Poszłam do automatu po Tymbarka, a tam tekst: "DO DNA", no to piję. A jak piję, to odzywają się inne potrzeby fizjologiczne. Poszłam do toalety, a tam smród troszkę, albo troszkę bardziej.
Obudziłam nawet Panią na recepcji, zadowolona nie była.
Takich sytuacji w ciągu tych (około) pięciu godzin było WIELE.
Chwila po 8:00 - JEST! Chirurg czeka. No to USG, całkiem miły (starszy, ale nie stary) Doktor. Rzeczowy, kompetentny i nie do końca zadowolony, że zostaje po godzinach. Nie cieszył się też, kiedy powiedziałam, że czekam od ok. trzeciej w nocy. Ale ok, rozmawiamy. No na USG nic nie widać. Antybiotyk. Jedyne 122zł, co tam, trafiło na biedną studentkę (raz się żyje!).
FINAŁ - 8:26, tak jest na karcie informacyjnej leczenia szpitalnego. Wychodzę, prawie nie boli, jadę do apteki. I tak skończyła się przygoda: "Lili sama na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym".
Całkiem miło będę wspominać mimo kiepskich i króciutkich epizodów z ludźmi, którzy do pracy przychodzą jak za karę. Dobrze, że zdarzają się jeszcze przypadki z powołania.
Dzięki dla tych, którzy nie spali tej nocy razem ze mną.
Smutne
Prawdziwe
Mocne
Dla Mocnych
[...........]